Resenteeism – gdy zostajesz, choć już Cię nie ma

Kiedy Darek (nasz klient, kierownik utrzymania ruchu) trzasnął drzwiami i odszedł z dnia na dzień, bo już nie wytrzymał ignorowania go, zrobiło się dziwnie cicho. Nie tylko na spotkaniach. W powietrzu. Zespół – ten, o który walczył – zacisnął zęby i... został. Bo kredyt, bo dzieci, bo nie ma teraz kiedy. Ale to już nie był ten sam zespół. Nikt nie chciał awansować na miejsce Darka. Pomysły przestały się pojawiać. Spotkania zamieniły się w przytakiwanie. Wszystko niby działało, tylko jakby na autopilocie. Z zewnątrz – cisza. W środku – rozpad na części miękkie.

To nie był revenge quitting jak w przypadku Darka. To było coś cichszego. Resenteeism.
Nie bunt. Nie ucieczka. Zostanie z niechęcią. Zawód zawinięty w milczenie.

To nie to samo, co quiet quitting

Quiet quitting to: „robię, ale nie ponad siły”. Resenteeism to: „robię, ale tylko dlatego, że nie mam siły nic zmienić”.  Już nie wierzysz. Już się nie wychylasz. Już nie masz siły rozczarować się kolejny raz. Jesteś. Ale nie do końca. Wszystko wygląda niby OK. Ludzie są. KPI się zgadza. Tylko że… nikt już nie wnosi życia.

To się nie zaczyna z hukiem

Zaczyna się od małych rzeczy. Ktoś milknie i już nie żartuje.  Ktoś odpuszcza inicjatywę. Ktoś kto normalnie walczyłby zaciekle, zgadza się na durne pomysły.  „Zróbmy to później” zamienia się w „róbmy tylko to, co trzeba”. Zero awantur. Ale zero emocji. Czysty stoicyzm. I najgorsze: to się rozlewa. Po zespole. Po nastroju. Po kulturze. Żadne wskaźniki HR, żadne badania satysfakcji, zaangażowania, stay interview tego nie wyłapują.

I liderzy tego często nie widzą

Cisza = spokój? Nie. Cisza często znaczy: „już nie wierzę, że warto gadać”. Nie ma skarg? Może dlatego, że poprzednie zostały zignorowane. Nie ma odejść? Może dlatego, że ludzie nie mają gdzie pójść. Albo nie mają już siły. W zespole zostaje forma. Treść się wycofuje.

Dlaczego ludzie zostają?

Bo tak jest bezpieczniej. Bo tak jest łatwiej. Bo nikt nie chce zaczynać wszystkiego od nowa, jeśli nie musi. Bo jest kredyt. Bo idealna oferta jeszcze się nie pojawiła. Nie chodzi o lenistwo. Chodzi o stan zawieszenia. Psychicznego. Emocjonalnego. Trwasz. Ale nie żyjesz tą pracą.

Jak to rozpoznać?

Nie szukaj krzyku. Szukaj długiej ciszy, braku reakcji,  robienia minimum,  niechęci do czegokolwiek „ponad”. Obecność nie znaczy zaangażowanie. Uśmiech na Zoomie nie znaczy, że ktoś jest z tobą. Deklaracje zaangażowania nic nie znaczą.

Co może zrobić lider?

Nie motywuj. Nie „wzywaj do większego zaangażowania”. Zatrzymaj się. I zapytaj. Prawdziwie. „Widzę, że coś się zmieniło. Nie chcę tego przegapić. Opowiedz mi o tym co się dzieje, a czego nie ma”. Nie oceniaj. Nie pocieszaj. Po prostu… bądź. Stań się coachem, który tylko słucha. Daj przestrzeń. I wybór. Może coś razem naprawicie. A może ktoś po prostu potrzebuje odejść – z godnością.

Bo to, że ktoś nie odchodzi…

…nie znaczy, że jest z nami. Zadaj sobie pytanie?

  • „Kto w twoim zespole został – ale już od dawna przestał być obecny?”

  • „Ile razy sam byłeś w pracy tylko ciałem – a głową gdzie indziej?”

Czasem nie da się zatrzymać nikogo. Ale może da się uratować relację. Albo przynajmniej dać komuś wyjść z niej z szacunkiem. Bo nic tak nie boli, jak firma pełna ludzi, którzy już dawno odeszli. Tylko jeszcze... nikt tego nie zauważył.

Next
Next

Różnorodność się nie sprzedaje? DEI: rezygnacja czy dojrzewanie?