Różnorodność się nie sprzedaje? DEI: rezygnacja czy dojrzewanie?
Wyobraź sobie nową osobę w zespole. Inny akcent. Inny kolor skóry. Inne tempo mówienia.
Miłe powitanie, emoji na Slacku, welcome pack. Ale o różnorodności – nikt nie wspomina. DEI? Cisza. Kiedyś było. Teraz zniknęło.
Diversity, equity, and inclusion, czyli różnorodność , równość, włączenie.
HR mówi: „Wszyscy jesteśmy równi, po co o tym mówić.”
Manager dodaje: „Skupmy się na tym, co nas łączy.”
Nikt nie jest złośliwy. Tylko jakby... temat zrobił się niewygodny. Może już niemodny?
W 2020 temat różnorodności był wszędzie. Dziś? Coraz częściej znika z radarów.
Co się stało?
DEI – gorący temat, który się wychłodził
Po śmierci George’a Floyda, #MeToo i wielkich hasłach o równości firmy rzuciły się na DEI.
Nowe stanowiska. Hasła. Programy. Działy. A teraz?
Meta, Amazon, Twitter/X, Google – wszystkie mocno zredukowały zespoły DEI.
Ponad 50% specjalistów DEI w USA straciło pracę w dwa lata (Revelio Labs). Bloomberg napisał wprost: „Dla wielu firm różnorodność była działaniem po 2020, wymuszonym presją. Gdy presja zniknęła – zniknęły też budżety.” A Polska? W badaniach: większość woli pracować z ludźmi „podobnymi do siebie”. Niewielu wie, czym w ogóle jest DEI. Ludziom się to po prostu... nie klei, bo z jednej strony deklaracje i abstrakcyjne hasła, a z drugiej strony przykra rzeczywistość i praktyki firm, które nawet w ułamku nie realizują tych haseł.
Trump wraca, DEI znika z urzędów
W styczniu 2025 Trump podpisał dekret: zakaz finansowania DEI w administracji, usunięcie szkoleń i polityk, kontrole grantów i instytucji pod kątem „ideologii”.
„Usuwamy DEI z każdego zakątka rządu. Przywracamy neutralność i merytokrację.” (Politico)
I co to znaczy dla firm? Dla wielu: zielone światło, żeby odpuścić. Nie trzeba się już afiszować. Można zwinąć programy. Bo nikt nie chce podpaść ani klientom, ani politykom. Nikt nie chce wydawać na coś, na co nie musi. W Polsce DEI było chyba tylko na poziomie korporacji finansowanych z źródeł zagranicznych. W MSP prawie wcale się nie zakorzeniło. Bo to jakieś amerykańskie wygłupy.
DEI fatigue. Zmęczenie. Cynizm.
Szkolenia, kampanie, webinary, hasła. Dużo mówienia. Mało zmiany.
„Mamy flagę w mailu, ale żadna kobieta nie awansowała.”
„Wszyscy o tej inkluzywności, ale nikt nie wie, co to znaczy.”
Ludzie nie są przeciw różnorodności. Są zmęczeni tym, że za słowami nic nie stoi. I może... to też po prostu ludzka reakcja? W świecie pełnym niepewności – szukamy tego, co znajome. Nie chodzi o brak empatii. Chodzi o potrzebę bezpieczeństwa.
A może… to wcale nie jest koniec DEI?
Może to cisza... która daje szansę na dojrzewanie. Bez hałasu. Bez PR-u. Bez stockowych zdjęć z ludźmi o różnych kolorach skóry, czy też wymuszonych filmach na Netflixie, w których osoby nie z białym kolorem skóry grają Elfów, Hamletów. Nie mówimy „jesteśmy inkluzywni”. Po prostu dajemy ludziom głos. I przestrzeń.
Nie więcej różnorodności. Więcej odwagi.
Może nie trzeba kolejnego szkolenia o języku włączającym. Może trzeba po prostu powiedzieć:
„Nie wiemy, jak robić to dobrze. Ale chcemy spróbować – naprawdę. Bez presji, że na etapie próbowania i nauki, inni będą się habilitować na naszych potknięciach.”
Bo różnorodność zaczyna się wtedy, gdy ktoś mówi coś zupełnie innego niż reszta – i nikt mu nie przerywa. Nikt go nie wycina. Tylko słucha.
„Czy jesteśmy pewni, że nasze decyzje nie wykluczają kogoś… kogo po prostu nie widać?”
To nie koniec DEI. Wolę wierzyć, że to może być początek, tylko mniej widowiskowy. Bardziej prawdziwy. Różnorodność nie musi być głośna. Musi być realna. I robiona nie przez PR, tylko przez ludzi. Takich jak Ty. I ja. Robiona w praktyce dojrzałego managerowania.